Piątek nerwowo dobiegał końca w pracy, a weekend rysował się na horyzoncie niedbale i raczej niekonkretnie. Wiadomo, jakieś sprzątania, zakupy żywnościowe, placówki zdrowia i nabijanie krokomierza w bermudzkim trójkącie zlewu, lodówki i kuchenki. Wybawienie nadeszło w postaci smsa: "pozdrawiamy ze stolicy, Jola i Darek".
To była najbardziej nieoczekiwana sobota odkąd pamiętam. Wszystkie prace konieczne zostały przez nas wykonane do południa albo zwyczajnie odwołane, a my popędziliśmy na spotkanie do jednej warszawskich kafejek w nieklimatycznym i zatłoczonym centrum handlowym. Wystarczyło mi kilka sekund by poczuć się tak, jak byśmy nigdy nie przestali być w ciągłym kontakcie. Po prostu uzupełniliśmy szybko wiadomości o sobie z tych wszystkich lat, kiedy nasze telefony były zbyt zabiegane, aby dzwonić. Ale śmialiśmy się tak samo, serca gorące, a w oczach taka sama pasja do życia i odkrywania nowych doświadczeń.
Na spotkanie po latach czekał także Andrzej, więc pojechaliśmy do niego razem na pogaduszki, zdjęcia i wspominki.
Potem jeszcze kilka miłych chwil dane nam było spędzić u nas w domu. Niestety, gdy sobota zamieniła się w niedzielę, nieuchronność rozstania zawisła nad nami boleśnie. Ale nic to. Postanowiliśmy wznowić tradycję spotkań, nie żegnać się tak gruntownie i ostatecznie, ale właśnie pozostawać w permanentnym kontakcie.
A potem wsiedliśmy w to, co tam każdy akurat miał pod ręką, i udaliśmy się do swoich miejsc, aby wspominać, rozpamiętywać, rozanielać się i marzyć.
Darku i Jolo, tak nam przyjemnie, że przyjechaliście! Więcej takich spontonów, niech się zawsze udają! Dziękujemy i do zobaczenia 😃