2007-05 Krosno Odrzańskie


I Rajd Weteranów Szos
po Ziemi Krośnieńskiej

18 - 20 maja 2007 r.


Naprawdę nigdy nie byłam w województwie lubuskim. Ten fakt oraz internetowa zapowiedź rajdu spowodowały, że uparłam się jak osioł. Zresztą, nawiasem mówiąc, nie musiałam Krzysztofa do rajdu namawiać. Gdy padło: organizatorem jest Yeti - sprawa wydała się przesądzona. Kasia, obrażona na nas za to, że nie została zabrana do Paryża, uzyskała zapewnienie o jej uczestnictwie w rajdzie do Krosna Odrzańskiego.

I tak my byliśmy zdecydowani i gotowi, ale nasza syrenka po Paryżu była cokolwiek osłabiona - przynajmniej o ten nieszczęsny trzeci bieg. Ale Krzysztof nie próbował nawet naprawić syrenkowej skrzyni biegów. Uznał, że skoro autko przejechało bez trójki grubo ponad 3 tysiące kilometrów, to da radę te trochę ponad tysiąc jeszcze. Zresztą, w zasadzie już się przyzwyczaił, że syrenka za trójką nie przepada i żeby jej nie denerwować - z automatu po dwójce wrzucał czwarty bieg.

Kasia w drodze na rajd

nasza syrenka na tle Pensjonatu Dychów - sponsora Rajdu

poranna sobotnia krzątanina przed startem

ekipa Danki i Darka na starcie

syrenka Danki i Darka na tle Pensjonatu Dychów


Podróż na rajd była przyjemna, chociaż trwała dziewięć godzin. Wyjechaliśmy z Warszawy o 16:30, ale dopiero o 18:00 zapakowani w syrenkę pognaliśmy prosto do Czarka i Ewy z Koła na spóźnioną popołudniową kawę. Wypadła ona cokolwiek późno, bo około 22:00, ale była naprawdę miła. Pełni żalu, że dalej jedziemy sami, a nie jak sobie wcześniej ustaliliśmy - z Czarkiem i Jego rodziną (brak miejsc w hotelu), aby przyspieszyć trasę skierowaliśmy się na autostradę.

Kasia już dawno spała na tylnym siedzeniu zapakowana szczelnie w śpiwór, gdy po 1:00 zjeżdżaliśmy ostatnim zjazdem z autostrady. Bez dokładnej mapy wydawało się nam, że najkrócej do Świebodzina jedzie się przez Nowy Tomyśl, więc skręciliśmy z autostrady w lewo, a nie na Świecko trasą nr 2.

- Panie - CB zabrzmiało rozbawionym głosem kierowcy tira - skąd pan takie auto wziął?!
- Stało w garażu to wziąłem. - odparł Krzysztof i mimochodem spytał jeszcze wesołego kompana: - A na Świebodzin to dobrze lecę?
- Nie, całkiem w przeciwnym kierunku! - padła rozbawiona odpowiedź.

Z wyjątkiem tej małej pomyłki oraz heroicznej akcji nagłego hamowania w trosce o życie pewnego kotka, przekraczającego drogę Świebodzin - Krosno Odrzańskie w nieoznakowany sposób w miejscu nie tyle niedozwolonym, co nieprzewidywalnym, trasa przebiegała nam miło. Gdy Krzysztof dzwonił z bramy do recepcji pensjonatu, mój telefon pokazał wyraźnie godzinę 3:01.

Główną atrakcją soboty był oczywiście rajd wg itinerera wymyślonego przez Yetiego. Trasa, wiodąca przez malownicze tereny Krosna Odrzańskiego i okolic, biegła nam leniwie wśród panującego upału, nie popędzana ani przez wyznaczony przez organizatora czas przejazdu ani przez niezdrowe współzawodnictwo między ekipami.

Rajd ułożony był bardzo profesjonalnie według uznanych mogileńskich zasad Komandora Krisa. Nie wystarczyło podążać za strzałką wyrysowanych sytuacji drogowych, ale należało też kontrolować pokonywaną odległość, odnajdywać sfotografowane wcześniej obiekty i przede wszystkim zaliczać próby sprawnościowe.

Jeśli chodzi o zdjęcia - dały one Kasi wiele radości. Mała przejmowała się bardzo, aby wszystkie odnaleźć. Mnie przez całą trasę prześladowało zdjęcie lasu z pierwszoplanowym drzewem z namalowaną białą strzałką. Nawet zapytałam o mieszkańca pewnej malowniczej wioski, w której Krzysztof zaliczał próbę polegającą na przyporządkowaniu tłoków do pojazdów, z których pochodzą.

nasz szczęśliwy numer 13

opel Piotrka z Miasteczka Śląskiego

Kasia przygotowuje się do rajdu - ogląda zdjęcia obiektów do odnalezienia na trasie

pierwsza próba sprawnościowa na trasie


Wszystkie próby były bardzo pomysłowe. Oprócz tłoków były to: odbijanie piłki, przepiłowywanie drewna, strzelanie z łuku, mini- golf, hokej na piasku. Większość z nich przeprowadzana była przez mieszkańców miejscowości, w których się odbywały. Witali nas bardzo serdecznie, częstowali miodem i chlebem ze smalcem, dopingowali podczas wykonywania prób sprawnościowych, pomagali. Atmosfera była bardzo serdeczna, przyjacielska.

W rajdzie startowaliśmy z numerem 13 i ostatecznie zajęliśmy miejsce 12 - czyli wyznaczone przez naszą ekipę wewnętrzne standardy zostały zachowane: miejsce niższe niż numer startowy.



Krzysztof zalicza kolejną próbę sprawnościową na trasie - odbijanie piłki



Kasia i Zosia


Kasia strzela z łuku


nasze rezultaty

stoję sobie przy tej sportowej syrence

Krzysztof ogląda sobie autko


niezłe sztuki na parkingu Klubu Garnizonowego


Kasia i Zosia na placu zabaw

Darek, Danka i Adam na placu zabaw



Kasia i Krzysztof czekają na próbę tłoków

Warunki w hotelu były bardzo dobre. Chyba na żadnym innym rajdzie nie mieliśmy okazji gościć w tak ekskluzywnym miejscu. Niestety, ten dostatek drogo nas kosztował. Nie, nie tyle w monetach, chociaż i w tym zakresie przepisy hotelowe co do pobytu dzieci powyżej lat 6 były cokolwiek zastanawiające.

Ceną, jaką wszyscy musieliśmy zapłacić za pławienie się w luksusie świetnych pokoi z pachnącymi czystością łazienkami, pełnego wyżywienia, nieograniczonego dostępu do wspaniałego basenu oraz fantastycznych pól mini-golfa, strzeżonego parkingu, dyskoteki itd. była ograniczona przez sponsora liczba miejsc dla uczestników.

już po przekroczeniu mety

Husarz i Krzysztof w okolicy ławeczki

hotelowy basen



Sobotnie popołudnie mijało nieśpiesznie pod znakiem integracji w zaimprowizowanych spontanicznie podgrupach podzielonych z grubsza na sekcje: basenową, golfową, barową, pokojową, spacerową, ławeczkową. Skład każdej grupy nie był stały, a przynależność zupełnie dowolna, więc naprawdę miło było poznać tych, których się nie znało, powspominać z tymi, z którymi już nie jeden tysiąc kilometrów się przejechało. A dzieciaki szalały to tu to tam i wszędzie ich było pełno. Na wieczorną dyskotekę chyba tylko one miały siłę, choć głośna muzyka i szklana kula rzucająca na parkiet kolorowe błyski porwała do tańca niektórych wybrańców.

Tego wieczora dowiedziałam się w końcu, ile jest kilometrów z Warszawy do Krosna Odrzańskiego. Wcześniej jakoś nie zadawaliśmy sobie z Krzysztofem tego pytania. Ale odpowiedź padła z ust samego organizatora - 533! Yeti postanowił utrwalić nam tę wiedzę na kolorowym dyplomie "za I miejsce - najdłuższa trasa 533 km w I Rajdzie Weteranów Szos po Ziemi Krośnieńskiej".

Nie spodziewaliśmy się tego. Dziękujemy!

zajęcia w podgrupach - sekcja postojowa



dziewczyny grają w mini-golfa

Stefan z Koła ze swoją dziewczyną

tuż przed obiadokolacją


parking hotelowy

Kasia bardzo polubiła grę w golfa

chłopaki składają baner startowy


w oczekiwaniu na wyniki rajdu

ja i Sławek na parkiecie

a teraz tańczę z Kasią

Maria i Krzysztof

Julka i Kasia

W niedzielę zwiedzaliśmy Elektrownię Szczytowo - Pompową w Dychowie. Niespodziewanie bardzo mi się podobało, zwłaszcza spacer do elektrowni oraz niezwykła przechadzka po tzw. zamku wodnym - betonowej podziemnej konstrukcji, gdzie panował półmrok, chłód i przyjemna wilgoć. Co do Krzysztofa - zachwycał się każdą śrubką, co było do przewidzenia.

teren za Pensjonatem

idziemy zwiedzać Elektrownię w Dychowie

Krzysztof na tle zbiornika wodnego

tu kiedyś były tory...

ja na tle zbiornika wodnego


Sławek i Krzysztof

wchodzimy na teren elektrowni

a takie sobie śrubki

tuż przed wejściem

Rajd zakończył się około 12:30, kiedy to zdaliśmy klucze od naszych luksusowych pokoi i wykonaliśmy pamiątkowe zdjęcia na tle elektrowni. Stamtąd każdy rozjechał się w swoją stronę. Kasia płakała, a i nam troszkę łezka kręciła się w oku. Żal było odjeżdżać i żegnać się ze wszystkimi tym bardziej, że póki co nie jest wiadome, gdzie i kiedy spotkamy się ponownie.

nasze dzieciaki z Wielkopolski, Mazowsza i Śląska

tuż przed wejściem

w elektrowni








nasze zdjęcie zbiorowe na tle elektrowni
 


 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję!
Komentarz ukaże się na stronie po zatwierdzeniu przez administratora strony.