2007-05 Paryż

Europejski Rajd Syren i Warszaw
Nekla - Paryż


27 kwietnia - 5 maja 2007 r.


Długo czekaliśmy na ten rajd! Minęły dwa lata od poprzedniego rajdu zagranicznego i naprawdę już nie mogliśmy się doczekać jakiegoś konkretniejszego wyjazdu!

Sezon 2007 rozpoczął się dla nas pełnym radości udziałem w rajdzie po ziemi mogileńskiej. Syrenka, obudzona z półrocznego zimowego snu w bezpiecznym garażu, sprawowała się doskonale, zupełnie jakby już nie mogła się doczekać czekającej jej podróży do Paryża.

Dzień przed startem w pośpiechu finalizowaliśmy z Krzysztofem zaplanowane wcześniej i dokładnie przemyślane przygotowania do rajdu. W piątek o 10:00 zamierzaliśmy wyruszyć do Nekli, odwiedzając po drodze licznych przyjaciół, patrzących z pobłażliwością na naszą syrenkową pasję. Ale jak to zwykle w życiu bywa - nie zawsze wychodzi to, co zaplanowane. Naprawdę o mały włos w ogóle nie pojechalibyśmy do Paryża...

Piątek. Godzina 12:30. Załadowani niemal po dach, niewyspani mimo składanych sobie solennie obietnic długiego wypoczynku przed podróżą, wyjechaliśmy z działki z uśmiechem machając na pożegnanie niedowierzającym sąsiadom. Syrena lśniła w słońcu pomykając po znajomej jeszcze trasie, a ja pośpiesznie analizowałam w myślach, czy na pewno wszystko zabrałam. Stan licznika 71811 km. Pomyślałam, że po powrocie autko doliczy sobie ponad 3500 km nowej historii podróży. Szczęśliwa, popatrzyłam niepewnie na Krzysztofa:
- Zaczęło się. - powiedziałam.
- Tak, zaczęło się. Nareszcie. - dodał z uśmiechem.








No cóż, nie ujechaliśmy daleko. Zaledwie po 25 km Piotrek, jadący na swój pierwszy rajd swoją warszawą, zakomunikował nam przez cb o awarii układu hamulcowego. Musieliśmy wrócić na działkę i wymienić pompę na nową, którą z Warszawy (35 km od działki) obiecał nam przywieźć w tempie ekspresowym kolega Piotrka.
Zawróciliśmy więc i ostrożnie dojeżdżaliśmy do naszego działkowego warsztatu, gdy nagle okazało się, że Krzysztof nie może w naszej syrence przejść z trzeciego do czwartego biegu. Syrena męczyła się, skrzynia rzęziła, a Krzysztof z niepokojem stwierdził, że nie zdąży naprawić skrzyni biegów przed wyjazdem kolumny z Nekli. Nasz udział w rajdzie w jednej chwili zawisł na włosku.
Około 17:00 warszawa Piotrka wydawała się być gotowa do drogi. Tymczasem Krzysztof i ja musieliśmy podjąć trudną dla nas decyzję. Albo nie jechać wcale, albo zabrać się na rajd jako pasażerowie białej warszawki.
Oba rozwiązania nie wydawały nam się dobre. Uważaliśmy co prawda, że nie jest porażką nie być Paryżu, ale też nie sztuką jest jechać tam w roli zwiedzających, nawet w najlepszym towarzystwie. Dla nas największą porażką było nie jechać do Paryża własną syrenką - taka okazja może się już nie powtórzyć.
Świadomość porażki była tak nieznośna, że miałam łzy w oczach. Kilka minut siedzieliśmy w syrenie w milczeniu, bezradni i przybici. Aż Krzysztof powiedział: 
- Ania, pojedziemy! 
- Ale jak? 
- Normalnie. Bez trzeciego biegu. 
- To możliwe? Dasz radę? 
- Postaram się. Po dwójce będę wrzucał czwórkę. Na autostradach będzie ok, gorzej pod górkę, będzie miała ciężko, ale przecież da radę! Byle dojechać i wrócić. 
I tak decyzja została podjęta.


Do hotelu w Podstolicach dojechaliśmy tuż przed 24:00. Przez drogę czasem Krzysztof "mylił" się i wkładał trzeci bieg. Musieliśmy wtedy przystawać na chwilę, aby dało się go wyjąć i jechać dalej. Mimo niepokoju i tak fatalnego startu, humory znacznie nam się poprawiły, chociaż zmęczenie powoli zaczęło dawać się nam we znaki.

Snu w Podstolicach było niewiele, bo już o 5:30 byliśmy na rynku w Nekli, skąd bardzo podekscytowani zostaliśmy wystartowani w niezwykłą podróż.











Już prawie dojeżdżaliśmy do Świecka, gdy warszawa Piotrka po raz kolejny odmówiła posłuszeństwa. Znowu hamulce. W ogóle poszła jakaś czarna seria, bo od tego momentu różne elementy psuły się w różnych autkach. Ale wszystko na bieżąco było naprawiane, usterki usuwane - nic nie było w stanie nas zatrzymać.

W warszawie Piotrka ciekły reperaturki cylinderków hamulcowych. Udało się to doraźnie "naprawić" (bo akurat nie było nowych cylinderków w pobliżu...) zakładając zwykłe gumki recepturki na cieknące reperaturki. Chłopaki odpowietrzyli hamulce i razem, mocno już spóźnieni w stosunku do czekającej między innymi na nas kolumny rajdu, przekroczyliśmy granicę o 13:40.











Sobota była naprawdę trudna dla naszych rajdowych autek, bo i trasa długa, jednostajna, w dodatku przerywana często licznymi awariami. Byliśmy zmęczeni drogą, postojami, wszystkim niemal i tylko wesołe dyskusje prowadzone na radiu cb z kierowcami mijających nas tirów wydatnie poprawiały nam nastrój i trzymały nasz humor na wysokim poziomie.

Do hotelu w Bochum Riemke dotarliśmy o 24:00, mocno zmęczeni, szczęśliwi, lecz - mimo standardowych wygód oferowanych przez Formule 1 - raczej z niewielką szansą na godziwy wypoczynek po podróży. Dla nas była to przecież w zasadzie pierwsza noc w podróży, więc od snu ważniejsze były inne sprawy.









W niedzielę znowu czekała nas od rana trasa. Z Bochum wyjechaliśmy przed 9:00 i przez Holandię i Belgię dojechaliśmy w końcu do Francji. Około 15:00 znaleźliśmy się w miasteczku Henin-Beamont w otoczeniu francuskiej polonii.



















W tym miasteczku czekały na nas liczne atrakcje. Po pierwsze festyn, na którym zaprezentowano polskie wesele. Zabawne było to, że Młodzi nie mówili po polsku i nie wiedzieli co się robi, gdy goście weselni wołają "gorzko". 

Druga fajna atrakcja, całkiem zaskakująca dla nas, to tzw. polski bigos, podany nam w restauracji z rzekomo polską kuchnią. Jak ktoś nie wie, spieszę donieść, że polski bigos to podgotowana kiszona kapusta wymieszana z kabanosami...

I trzecia niespodzianka, tym razem jak najbardziej przyjemna. Polonia zorganizowała dla nas Mszę św. w tamtejszym kościele. Było bardzo miło, bo widać było po tej garstce Polaków, jak oni się cieszą z naszej obecności. A ksiądz na zakończenie Mszy nieznacznie dostosował słowa pożegnania do naszej rajdowej rzeczywistości i rozległo się: "Jedźcie w pokoju", a potem wyszedł do nas na parking w otrzymanej właśnie od nas rajdowej koszulce.













Na 30 kwietnia zaplanowane było zdobycie Paryża. W hotelu w St. Denis byliśmy około godziny 13:00. Zostawiliśmy autka na parkingu, a sami pojechaliśmy sobie obejrzeć miasto.



















Zwiedzanie Paryża.





































Po powrocie do hotelu zrobiło nam się żal tych naszych dzielnych autek, które mimo licznych usterek na trasie pokonały tak długą i wyczerpującą drogę do Francji. W końcu obiecane im było, że zobaczą sam Paryż, a nie jego obrzeża. Dlatego w grupie kilku śmiałków o godzinie 23:00 wyjechaliśmy syrenką w poszukiwaniu tej najsłynniejszej ze wszystkich wież, aby zrobić naszej beztrójkowej bohaterce zdjęcie na jej tle.

Zdjęcia niestety są słabej jakości, ale naprawdę trudno zrobić zwykłym aparatem świetne zdjęcie o 1.00 w nocy na tle migoczącej wieży. Ale nawet tak słabe - są naszym największym trofeum z tej wyprawy!













Na Placu Trocadero

Dopiero gdy stałam nocą na Placu Trocadero, wpatrzona w przepięknie oświetlony najsłynniejszy symbol Paryża, zrozumiałam znaczenie tego, co się stało. Ruchliwy nocny Paryż był gdzieś za moimi plecami, a mnie ogarniało niezwykłe wzruszenie. 

Atmosferę niesamowitości czułam nie tylko dlatego, że znowu mogłam podziwiać z bliska wieżę Eiffela. Nie to nawet, że patrzyłam na nią otoczona gronem dobrych, często wieloletnich znajomych, z którymi udało się przejść niejedną awaryjną sytuację. W tym wszystkim najcudowniejsze było to, że pod tę wieżę wszyscy jak tam staliśmy, przyjechaliśmy najbardziej niesamowitymi ze wszystkich aut - syrenami i warszawami!

Nasze zaparkowane na placu samochody, pospiesznie pstrykane zdjęcia na tle wieży, uśmiechy, uściski, okrzyki radości - wszystkie emocje wybuchły w nas ze zdwojoną siłą na myśl, że oto udało się nam razem osiągnąć cel tego niezwykłego rajdu.

Roziskrzonymi oczyma spoglądaliśmy na wieżę. Ten moment wart był każdego poświęcenia: zmęczenia długą drogą, niewyspania, licznych awarii na trasie, naszych osobistych wyrzeczeń, a nawet tych czterech nawrotek na pewnym rondzie w Saint Denis.

I nagle wieża odpowiedziała nam tym samym. Na tle śpiącego nad Paryżem nieba rozbłysła tysiącem niebieskawych gwiazdek. Staliśmy oczarowani. Nie wiem ile było tych migających punkcików - całe mnóstwo, ale pewna jestem jednego - każdy z nas tej paryskiej nocy zobaczył na wieży gwiazdkę swojego spełnionego marzenia.

Nawet jeśli wieża Eiffela zawsze nocą iskrzy się tak samo, w nocy z 30 kwietnia na 1 maja 2007 r. około godziny 1:00 migała tylko dla uczestników Europejskiego Rajdu Syren i Warszaw. Migała, migała, a potem całkiem zgasła, dając nam miejsce na nowe marzenia.

1 maja, kiedy to paryżanie obdarowują się bukiecikami konwalii, zwiedzaliśmy Montmartre.




















I to był nasz ostatni dzień w Paryżu. Po południu opuściliśmy hotel i udaliśmy się w dalszą drogę na północ Francji. Mimo że przed nami było jeszcze wiele atrakcji zaplanowanych na następny dzień, opuszczaliśmy Paryż z uczuciem, że zaczyna się już powrót, minął półmetek rajdu, a przed nami długa i trudna trasa powrotna.

Trasa na północ była bardzo przyjemna. Podziwialiśmy krajobrazy i planowaliśmy już wieczorne świętowanie sukcesu zdobycia przez syrenki i warszawy Paryża. Tak naprawdę bowiem poprzedniego dnia późno wróciliśmy z nocnej eskapady i "nocne Polaków rozmowy" trzeba było odłożyć na następny wieczór.













2 maja zwiedzaliśmy słynne oceanarium Nausicaa w nadmorskiej miejscowości Boulogne Sur Mer. Mamy stamtąd bardzo miłe wspomnienia. Niespieszna przechadzka po ogromnym, ale bardzo zajmującym obiekcie, zapewniła nam rodzaj spokojnej rozrywki i odpoczynku tak nam potrzebnego przed czekającą nas nazajutrz drogą powrotną. Oprócz tego była wspaniała okazja, aby przy okazji wspólnego podziwiania zgromadzonych w Nausicaa eksponatów oraz zwierząt, zwyczajnie porozmawiać sobie z przyjaciółmi.































Po południu rozdzieliliśmy się na grupy. My byliśmy w tej, która zwiedzała poniemieckie bunkry z czasów II wojny światowej.



















W zasadzie korciła nas perspektywa nocnej wyprawy podmorskim tunelem do Anglii, ale rozsądek ostatecznie zwyciężył. Już o 6:00 3 maja wyruszyliśmy nieodwołalnie w drogę powrotną do Polski. W zasadzie zmierzaliśmy do Hannoveru, gdzie mieliśmy zorganizowany ostatni nasz zagraniczny nocleg i spotkanie niemiecką polonią. Usterek w drodze było mało, ale i tak byliśmy nieco opóźnieni. Mimo to nasi rodacy czekali na nas na umówionym parkingu aż do 21:30! 













Ostatnie zdjęcia z trasy, z chińskiej restauracji i hotelu w Hannoverze.



















4 maja był ostatnim dniem naszej niezwykłej podróży. O 18:30 tryumfalnie wjechaliśmy na metę w Nekli.































I tak zakończyła się kolejna nasza niesamowita przygoda w gronie syreniarzy i warszawiarzy. 5 maja około godziny 21:00 bezpiecznie dotarliśmy syrenką do garażu. Cała nasza trasa wyniosła w sumie 3655 km. 

Dziękujemy organizatorom za rajd i serdecznie pozdrawiamy wszystkich jego uczestników.

Do zobaczenia na kolejnym rajdzie!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję!
Komentarz ukaże się na stronie po zatwierdzeniu przez administratora strony.