2006-04 Mogilno

III Rajd Weteranów Szos po Ziemi Mogileńskiej
Mogilno 21 - 23 kwietnia 2006 r. 



Oto nasza fotograficzna relacja z tego wydarzenia. Tym razem wyruszyliśmy co prawda dwoma ekipami, ale siedzącymi w jednym wozie - tj. w Krzyśka i mojej syrenie 105. Niestety, syrena 104 Andrzeja przebywała jeszcze w tym czasie w "salonie odnowy".

O rajdach w Mogilnie jest głośno w środowisku zapaleńców. Musieliśmy po prostu jechać tam w tym roku - z różnych względów:
- aby sprawdzić, czy to nie plotki, co gadają, a gadają, że fajnie jest!
- bo nie byliśmy w poprzednich latach - wtedy jakoś nie po drodze było,
- bo sezon trzeba godnie zacząć,
- bo jak tu nie jechać do dziewczyn z Mogilna?
Dziękujemy organizatorom za tak wspaniale zorganizowany rajd, a także Agnieszce i Gosi za przemiłą gościnę.

w drodze do Mogilna 

W piątek 21 kwietnia była bardzo ładna pogoda. W zasadzie od samego rana szykowaliśmy się do wyjazdu, z tym ze przebiegało to tak leniwie, albo lepiej - nieśpiesznie, że prawdziwie gotowi do wyjazdu byliśmy dopiero po 15:00. W Nieporęcie zameldowaliśmy się dokładnie o 15:50 po to, by zabrać trzeciego członka naszej załogi, a mianowicie niepocieszonego chwilowym brakiem własnej syreny Andrzeja.

Ponieważ tradycyjnie to ja piastuję zaszczytną funkcję kierowniczki ekipy, sprawozdawcy oraz pilota rajdowego, skoro funkcja kierowcy jest również tradycyjnie zarezerwowana dla Krzysztofa, nie chcąc zrzekać się funkcji władczych i zasadodawczych, przydzieliłam Andrzejowi odpowiedzialną funkcję pilota na czas rajdu mogileńskiego. Chłopcy nie dyskutowali.

Droga przebiegała sprawnie, z małą przerwą na grochówkę w lasach tuż przed Płockiem. Było nam niezwykle wesoło podróżować tak we troje i z tej wielkiej radości założyliśmy w końcu (o co coraz częściej niektórzy się dopominali) nasz własny klub! Napiszę o tym przy innej okazji, natomiast żeby zaostrzyć Wam smaczku podam teraz jedynie nazwę: CWKNS, czyli Centralny Warszawski Klub Niezrzeszonych Syreniarzy.




Kolacja u dziewczyn

W Bielicach byliśmy około 21:00. Po przywitaniu z organizatorami i po odebraniu wszelkich gadżetów rajdowych, a zwłaszcza po otrzymaniu numeru rajdowego 40, zwołałam jako kierowniczka załogi wewnętrzne spotkanie organizacyjne celem ustalenia priorytetów. Chłopcy nie protestowali, bo i zadanie nie miało być trudne. Za cel postawiliśmy sobie, aby nasze miejsce na mecie nie było dalsze niż przyznany nam numer startowy. To było takie realne!

Na tym rajdzie zostaliśmy potraktowani zupełnie wyjątkowo. Agnieszka zaprosiła nas w gościnę do swojego domu. Dlatego wieczór spędziliśmy z miłej atmosferze wspomnień z naszymi wspaniałymi towarzyszkami zlotowych atrakcji - Agnieszką i Gosią, przy stole zastawionym smakołykami, wśród których prym wiodła mistrzowsko zrobiona przez Mamę Dziewczyn biała kiełbasa w kapuście kiszonej. Pycha!





tuż przed startem













nasze zmagania














impreza

To wszystko prawda, co gadali o rajdzie w Mogilnie - do najłatwiejszych nie należy. Albo to może nasza ekipa nie podeszła dość poważnie do tak profesjonalnie przygotowanego rajdu? Co prawda nie udało się nam zrealizować naszego planu na zajęcie lepszego miejsca niż 40, ale za to z dumą pochwalić muszę dowodzoną przeze mnie ekipę, że udało nam się, co prawda z różnym wynikiem, ale jednak zaliczyć wszystkie punkty kontrolne i ukończyć rajd. 

Wieczorem czekała już na nas przygotowana przez organizatorów wspaniała impreza - z obiadem, ogniskiem, tańcem i beczką piwa.







pokaz na stadionie





















pożegnanie z Mogilnem

W niedzielę po mszy, na stadionie w Mogilnie zorganizowany został pokaz wszystkich aut biorących udział w rajdzie. Rozdano nagrody i po oficjalnym zakończeniu Rajdu udaliśmy się znowu do Dziewczyn do domu na mały poczęstunek i tzw. nieoficjalną część naszego spotkania.

Szybko upłynęły te dni rajdowe, tak jak przejechane kilometry. Tym razem nie było ich wiele, zaledwie 790, jak policzyłam w Warszawie, do której dojechaliśmy tuż przed 24:00. Pewnie wrócilibyśmy szybciej, gdyby nie Zbyszek z kolorowego garbusa...








motory

Już po zakończeniu rajdu Zbyszek ze Słupcy zaprosił nas na chwilę do siebie do domu. I chociaż mięliśmy jeszcze kawał do Warszawy, a godzina zrobiła się jakaś późna, udało się Zbyszkowi namówić nas na to małe odstępstwo od planu. Podawał różne argumenty, ale przekonał mnie jeden, a w zasadzie dwa. Obydwa zostały uwiecznione na zdjęciach, które prezentuję poniżej. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję!
Komentarz ukaże się na stronie po zatwierdzeniu przez administratora strony.